- Rejestracja
- Gru 19, 2019
- Postów
- 331
- Buchów
- 40
W dwóch zdaniach wstępu - kiedyś miałem cholerne ciśnienie by, fabularyzować doświadczenia które spotkały mnie w czasach gdy biegałem po ulicy w dresie "nie hańbiąc się pracą" ale zawsze z kupą hajsu, gdy przebywałem w USA pracując na nielegalnej plantacji oraz gdy wróciłem po kilku latach do kraju jako nic nieznaczące zero.
Z uwagi, że mam problem z pewnością siebie to zostawiam tylko fragment do poczytania. Jeśli będzie pozytywny feedback to mam tego naprawdę sporo, gdyż content miał stanowić blog, który jednak nigdy nie powstał.
Z wiadomych względów część wydarzeń jest fabularyzowana, imiona i miejsca zmienione.
Pozdro
v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v
Po powrocie do Polski z kilkuletniego pobytu w Stanach gdzie będąc już przesiąknięty bezpłciowym komercyjnym ziołem które zalewało ulice od Fresno do najdalszych piździchów Lakeshore, gdzie aż roiło się od plantacji jednej tak samo chujowej odmiany zioła, postanowiłem odkopać swojego BOXa. Nie za bardzo chciałem czekać z rozpoczęciem sadzenia. Nie żebym był niecierpliwy, po prostu paląc dziennie jakąś porcję towaru siedzenie o suchym pysku doprowadzało mnie do dużego dyskomfortu przede wszystkim psychicznego. Towar który mogłem kupić „z ulicy” mając poemigracyjne wygaszone kontakty sprawiał, że nawet to Kalifornijskie gówno o zapachu torfu i smaku (cholernej ptfu!) melasy wydawało się dobrym sortem. Aż żałowałem, że nie miałem możliwości zabrania chociaż małej działki ze sobą. Obawa przed zakazem wstępu do USA w razie przypału na lotnisku, podczas zielonej prohibicji w Kalifornii wzięła górę.
Z naszym krajem, być może mylnie, najbardziej klei mi się odmiana Critical. Pamiętam jak za małolata to właśnie Critical wyróżniał się wśród grup turystów z bogatszych krajów niż stojąca podpleśniałymi topami zachodniopomorska Polska.
ku**a jak na złość, większość polecanych seedbanków w rubryce „Dostępna ilość” wskazuje na brak towaru, opóźnione wysyłki czy inny out of stock. Szlag. Szukałem dalej, odrzucając coraz to bardziej podejrzane oferty na klepanych jak ze sztancy portalach ogłoszeniowych. W końcu na najbardziej popularnym portalu ogłoszeń lokalnych w kraju znalazłem kogoś kto oferował się z wieloma odmianami i po kontakcie telefonicznym nie miał problemu z tym, żeby spotkać się jeszcze tego samego dnia. Miejscowość oddalona niedaleko, piętnaście minut samochodem. I już stałem przed drzwiami chyba najohydniejszej kamienicy jaką w życiu widziałem. Poważnie, klatka schodowa przypominała niemiecki bunkier na który alianci zrzucili bombę z gównem, szczynami, niedopałkami i szczurami w roli ładunków kaskadowych. Powinienem już wtedy stamtąd spie****ać.
Drzwi wejściowe otworzyła mi niekompletnie ubrana dziewczyna, której wiek jeszcze bardziej utwierdził mnie w tym, że nie powinno mnie tu być, tym razem już na pewno. ku**a, powinienem spie****ać ale jednak już tu jestem, może będzie z tego jakiś deal bo jednak zaraz za tym powiedzmy sobie szczerze – dzieckiem, stała ciężka, wręcz dusząca mgła z podejrzewam jakiegoś kur***ko dużego bonga.
- Ty pewnie do Pawła, zaczekaj – usłyszałem.
Z mgły wyłonił się chudy chłopak o mocno zniszczonej twarzy, nienaturalnie jak na swój wiek.
- Ty po kulki? Mam ku**a nadzieje, że nie jesteś psem. Bo to co się dziś odpie****a to nie jest pie****ony wieczorek literacki z kawką i herbatką. Jakieś ostre narzędzia, broń, ku**a cokolwiek masz to zostaw w przedpokoju, potem sobie odbierzesz – zabrzmiał jak nastoletni raper próbując nawinąć czwórkę na jednym wdechu, pod koniec tego zdania nie wiedziałem, czy nie powinien dostać szota z dyspenzera tlenu takiego jak mają w karetkach pogotowia.
- Nic nie mam, tylko hajs na deal – odpowiedziałem, szczerze żałując takiego stanu rzeczy. Żałując ku**a bardzo, bo po przejściu przedpokoju zobaczyłem rzeźnię. Ubite ciężkim młotem całego wachlarzu używek bydła. I w tej rzeźni żadne ciele nie wyglądało jak chłopak który otworzył mi drzwi. Co on ku**a zgarnął tam całą ekipę z jakiejś podziemnej, nazistowskiej siłowni? Nie ważne, nie jestem tutaj po to, żeby kontemplować nad tym kto ma jakich gości.
- Biorę z dziesięć pestek Criticala, płacę i spie****am.
- Widzisz mam wysoki ku**a poziom kultury. Gość w dom Bóg w dom. Usiądź, napijesz się, może coś więcej i przejdziemy do interesów. Może nawet któraś panna się ucieszy, że gościa mamy – odpowiedział nienaturalnym tonem jak na swój wygląd.
Panny? Przecież to są ku**a dzieci. Gdyby nie ta chędożona nazistowska siłownia to bym Cię gnoju ubił – pomyślałem.
- Przyjechałem autem i mi się śpieszy, dziękuję za zaproszenie ale nie mam ani czasu ani nastroju. Załatwmy co trzeba i bawcie się dalej.
Chudy Pawełek zrobił minę jakbym zacytował mu fragment Kodu da Vinci, jakbym powiedział to w jakimś prastarym nordyckim dialekcie. Musiał przetrawić to co powiedziałem, dokładnie pogryźć każdą głoskę, każdą literę, każdy przecinek. Półmózg pie****ony.
- Widzisz to tak nie działa, portfel, telefon, kluczyki z auta czy co tam masz wartościowego na stół – usłyszałem z kanapy.
- Swoich nie masz? - odpowiedziałem szybko kątem oka rzucając na kanapę i widząc największe ale najbardziej poskręcane cielę z tego patologicznego stadka. Teraz zrozumiałem, że Pawełek nie myślał nad odpowiedzią, tylko czekał na wsparcie. W mojej głowie powstało kilka scenariuszy, jeden to dostosować się, tylko co potem? Tak po prostu mnie wypuszczą bez fantów skoro widziałem ich mordy? Odpada. Zrobić dym zanim oni zadymią pierwsi? ku**a to się nie uda, może i mam przewagę bo jestem trzeźwy, jednak wizja napie****ania się, z naćpaną szafą dwudrzwiową nie może zakończyć się pozytywnie. Odpada. Trzecia opcja, mająca największe szanse powodzenia to po prostu stamtąd spie****ać. Szafa mnie nie dogoni, z chudym sobie poradzę.
Jednym ruchem pchnąłem Pawełka w kierunku cielaka, który lecąc jak w kręgle po drodze zgarnął ze sobą jedną z małoletnich kurewek obserwującą sytuację i licząc na jakiś rozpie****. Kręgle zbite, szkoda, że bez najważniejszego, Pawełek z małolatą prosto na najtańszy stolik z Ikei, a wk***iony cielak za mną. Spie****am. ku**a gdzie ja zostawiłem auto. ku**a kto zostawił tą butelkę po wódce na środku klatki o którą się prawie wypie****iłem. Nie myśl, biegnij.
Zbiegnięcie w dół z drugiego piętra i trafienie do samochodu miałem wrażenie, że zajęło mi całą wieczność. Co raz słyszałem to kolejne głosy za plecami. Cielaki, byczki, jałówki, wszystko się obudziło z narkotycznego transu i ruszyło za mną. Spie****am stąd.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem z piskiem na wstecznym wyjeżdżając z parkingu. Poczułem uderzenie i tępy płytki odgłos pękającej tylnej szyby. Nieważne, pewnie jakaś gałąź, je**ć auto, oni mnie tu zaraz zapie****ą. Jedynka i do przodu, rzut okiem w lusterko. Nikt za mną nie biegnie. Wszyscy stoją w okręgu, patrząc na cielaka aka. Szafę który leży na ziemi klnąc coś. ku**a mam w bagażniku wespół z potłuczonym szkłem krew. Czyli to nie była gałąź. Będzie grubo, wrócić tam? Spie****ać? Jechać na pały? Co im powiem? Jak wytłumaczę swoją obecność w tym pedofilsko, ćpuńsko, alkoholowym mieszkanku. Powiedzieć jak było naprawdę? Sam bym w to nie uwierzył.
- Cześć Mariusz, jesteś na garażu? Potrzebuje pilnie szyby tylnej do Fiata Punto i jakiejś chemii do zmycia krwi – powiedziałem w słuchawkę telefonu na którym wybrałem numer do jedynej osoby z moich znajomych gdzie miałem pewność, że jak wypowiem takie zdanie to nie będzie żadnych, zbędnych ku**a, pytań.
- Bądź za pół godziny. Wstaw tylko jakiś karton zamiast tej szyby, żeby nie było widać rozpie****u, żebyś mi tu psów nie ściągnął.
Dwie godziny później miałem wyczyszczony samochód i wstawioną szybę. Bez żadnych pytań, dochodzenia co się stało. Mariusz spłacił przysługę sprzed kilku lat. Gdy jeszcze cokolwiek znaczyłem na tych obszczanych Szczecińskich ulicach wyciągnąłem jego siostrę z bajzlu, w którym gdyby została to skończyła by jako podrzędna kurewka w którymś z przygranicznych burdeli.
Wróciłem na kwadrat, otwarłem flaszkę wódki, wyskrobałem młynek i resztki z samarek. Nawet porcja z tego wyszła. Mając nadzieję, że to już koniec tego popie****onego dnia, a jutro będę miał okazję pooglądać się za jakimiś pestkami z normalniejszych źródeł.
Spokojem cieszyłem się do godziny 22:00, kończąc flaszkę usłyszałem pukanie do drzwi. Stop. Jeszcze raz. Kończąc flaszkę coś kilkukrotnie pie****nęło w moje drzwi generując taką ilość decybeli, że ciśnienie akustyczne spowodowało, że wazon na komodzie wpadł w dziwny rezonans, generując jeszcze bardziej wk***iający dźwięk.
- Ja pie***le, kogo niesie, pały za tego cielaka? Cielak? Pawełek? Jak mnie ku**a znaleźli?
Z szuflady wyciągnąłem jedyne co miałem do obrony w domu, pistolet gazowy który kupiłem sobie na wycieczce w Czechach, taka replika Glocka ale wyglądająca całkiem solidnie. Nawet noża nie miałem, wszystkie noże ceramiczne - to się do krojenia chleba nawet nie nadaje, a do obrony to równie głupi pomysł co ja bym głupio z tym w ręku wyglądał. Podchodzę po cichu do drzwi.
Światło zgasło, czuję cholerny ból w okolicy żeber, czuję dym o mocnym siarkowym zapachu, w głowie mi się kręci, co się stało? Ktoś dociska mi kolanem głowę do podłogi tak mocno, że czuję zgrzyt uginanych paneli podłogowych, drugi trzyma mi nogi, wbijając kolana w mięśnie, do mieszkania wchodzi kilka osób depcząc mi po plecach u***anymi w przyparkingowym błocie traperami. Otwieram szerzej oczy, nie wiedząc do końca czy to dzieje się naprawdę czy THC i tania wóda doprowadziły mój mózg do tego co nieuniknione, a ja po prostu wypie****iłem się na przedpokoju o kota, a mój umysł napie****a mi tu jakąś halucynację.
Otwieram oczy szerzej – policja i to z niezłym pie****nięciem.
Z uwagi, że mam problem z pewnością siebie to zostawiam tylko fragment do poczytania. Jeśli będzie pozytywny feedback to mam tego naprawdę sporo, gdyż content miał stanowić blog, który jednak nigdy nie powstał.
Z wiadomych względów część wydarzeń jest fabularyzowana, imiona i miejsca zmienione.
Pozdro
v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v v
Po powrocie do Polski z kilkuletniego pobytu w Stanach gdzie będąc już przesiąknięty bezpłciowym komercyjnym ziołem które zalewało ulice od Fresno do najdalszych piździchów Lakeshore, gdzie aż roiło się od plantacji jednej tak samo chujowej odmiany zioła, postanowiłem odkopać swojego BOXa. Nie za bardzo chciałem czekać z rozpoczęciem sadzenia. Nie żebym był niecierpliwy, po prostu paląc dziennie jakąś porcję towaru siedzenie o suchym pysku doprowadzało mnie do dużego dyskomfortu przede wszystkim psychicznego. Towar który mogłem kupić „z ulicy” mając poemigracyjne wygaszone kontakty sprawiał, że nawet to Kalifornijskie gówno o zapachu torfu i smaku (cholernej ptfu!) melasy wydawało się dobrym sortem. Aż żałowałem, że nie miałem możliwości zabrania chociaż małej działki ze sobą. Obawa przed zakazem wstępu do USA w razie przypału na lotnisku, podczas zielonej prohibicji w Kalifornii wzięła górę.
Z naszym krajem, być może mylnie, najbardziej klei mi się odmiana Critical. Pamiętam jak za małolata to właśnie Critical wyróżniał się wśród grup turystów z bogatszych krajów niż stojąca podpleśniałymi topami zachodniopomorska Polska.
ku**a jak na złość, większość polecanych seedbanków w rubryce „Dostępna ilość” wskazuje na brak towaru, opóźnione wysyłki czy inny out of stock. Szlag. Szukałem dalej, odrzucając coraz to bardziej podejrzane oferty na klepanych jak ze sztancy portalach ogłoszeniowych. W końcu na najbardziej popularnym portalu ogłoszeń lokalnych w kraju znalazłem kogoś kto oferował się z wieloma odmianami i po kontakcie telefonicznym nie miał problemu z tym, żeby spotkać się jeszcze tego samego dnia. Miejscowość oddalona niedaleko, piętnaście minut samochodem. I już stałem przed drzwiami chyba najohydniejszej kamienicy jaką w życiu widziałem. Poważnie, klatka schodowa przypominała niemiecki bunkier na który alianci zrzucili bombę z gównem, szczynami, niedopałkami i szczurami w roli ładunków kaskadowych. Powinienem już wtedy stamtąd spie****ać.
Drzwi wejściowe otworzyła mi niekompletnie ubrana dziewczyna, której wiek jeszcze bardziej utwierdził mnie w tym, że nie powinno mnie tu być, tym razem już na pewno. ku**a, powinienem spie****ać ale jednak już tu jestem, może będzie z tego jakiś deal bo jednak zaraz za tym powiedzmy sobie szczerze – dzieckiem, stała ciężka, wręcz dusząca mgła z podejrzewam jakiegoś kur***ko dużego bonga.
- Ty pewnie do Pawła, zaczekaj – usłyszałem.
Z mgły wyłonił się chudy chłopak o mocno zniszczonej twarzy, nienaturalnie jak na swój wiek.
- Ty po kulki? Mam ku**a nadzieje, że nie jesteś psem. Bo to co się dziś odpie****a to nie jest pie****ony wieczorek literacki z kawką i herbatką. Jakieś ostre narzędzia, broń, ku**a cokolwiek masz to zostaw w przedpokoju, potem sobie odbierzesz – zabrzmiał jak nastoletni raper próbując nawinąć czwórkę na jednym wdechu, pod koniec tego zdania nie wiedziałem, czy nie powinien dostać szota z dyspenzera tlenu takiego jak mają w karetkach pogotowia.
- Nic nie mam, tylko hajs na deal – odpowiedziałem, szczerze żałując takiego stanu rzeczy. Żałując ku**a bardzo, bo po przejściu przedpokoju zobaczyłem rzeźnię. Ubite ciężkim młotem całego wachlarzu używek bydła. I w tej rzeźni żadne ciele nie wyglądało jak chłopak który otworzył mi drzwi. Co on ku**a zgarnął tam całą ekipę z jakiejś podziemnej, nazistowskiej siłowni? Nie ważne, nie jestem tutaj po to, żeby kontemplować nad tym kto ma jakich gości.
- Biorę z dziesięć pestek Criticala, płacę i spie****am.
- Widzisz mam wysoki ku**a poziom kultury. Gość w dom Bóg w dom. Usiądź, napijesz się, może coś więcej i przejdziemy do interesów. Może nawet któraś panna się ucieszy, że gościa mamy – odpowiedział nienaturalnym tonem jak na swój wygląd.
Panny? Przecież to są ku**a dzieci. Gdyby nie ta chędożona nazistowska siłownia to bym Cię gnoju ubił – pomyślałem.
- Przyjechałem autem i mi się śpieszy, dziękuję za zaproszenie ale nie mam ani czasu ani nastroju. Załatwmy co trzeba i bawcie się dalej.
Chudy Pawełek zrobił minę jakbym zacytował mu fragment Kodu da Vinci, jakbym powiedział to w jakimś prastarym nordyckim dialekcie. Musiał przetrawić to co powiedziałem, dokładnie pogryźć każdą głoskę, każdą literę, każdy przecinek. Półmózg pie****ony.
- Widzisz to tak nie działa, portfel, telefon, kluczyki z auta czy co tam masz wartościowego na stół – usłyszałem z kanapy.
- Swoich nie masz? - odpowiedziałem szybko kątem oka rzucając na kanapę i widząc największe ale najbardziej poskręcane cielę z tego patologicznego stadka. Teraz zrozumiałem, że Pawełek nie myślał nad odpowiedzią, tylko czekał na wsparcie. W mojej głowie powstało kilka scenariuszy, jeden to dostosować się, tylko co potem? Tak po prostu mnie wypuszczą bez fantów skoro widziałem ich mordy? Odpada. Zrobić dym zanim oni zadymią pierwsi? ku**a to się nie uda, może i mam przewagę bo jestem trzeźwy, jednak wizja napie****ania się, z naćpaną szafą dwudrzwiową nie może zakończyć się pozytywnie. Odpada. Trzecia opcja, mająca największe szanse powodzenia to po prostu stamtąd spie****ać. Szafa mnie nie dogoni, z chudym sobie poradzę.
Jednym ruchem pchnąłem Pawełka w kierunku cielaka, który lecąc jak w kręgle po drodze zgarnął ze sobą jedną z małoletnich kurewek obserwującą sytuację i licząc na jakiś rozpie****. Kręgle zbite, szkoda, że bez najważniejszego, Pawełek z małolatą prosto na najtańszy stolik z Ikei, a wk***iony cielak za mną. Spie****am. ku**a gdzie ja zostawiłem auto. ku**a kto zostawił tą butelkę po wódce na środku klatki o którą się prawie wypie****iłem. Nie myśl, biegnij.
Zbiegnięcie w dół z drugiego piętra i trafienie do samochodu miałem wrażenie, że zajęło mi całą wieczność. Co raz słyszałem to kolejne głosy za plecami. Cielaki, byczki, jałówki, wszystko się obudziło z narkotycznego transu i ruszyło za mną. Spie****am stąd.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem z piskiem na wstecznym wyjeżdżając z parkingu. Poczułem uderzenie i tępy płytki odgłos pękającej tylnej szyby. Nieważne, pewnie jakaś gałąź, je**ć auto, oni mnie tu zaraz zapie****ą. Jedynka i do przodu, rzut okiem w lusterko. Nikt za mną nie biegnie. Wszyscy stoją w okręgu, patrząc na cielaka aka. Szafę który leży na ziemi klnąc coś. ku**a mam w bagażniku wespół z potłuczonym szkłem krew. Czyli to nie była gałąź. Będzie grubo, wrócić tam? Spie****ać? Jechać na pały? Co im powiem? Jak wytłumaczę swoją obecność w tym pedofilsko, ćpuńsko, alkoholowym mieszkanku. Powiedzieć jak było naprawdę? Sam bym w to nie uwierzył.
- Cześć Mariusz, jesteś na garażu? Potrzebuje pilnie szyby tylnej do Fiata Punto i jakiejś chemii do zmycia krwi – powiedziałem w słuchawkę telefonu na którym wybrałem numer do jedynej osoby z moich znajomych gdzie miałem pewność, że jak wypowiem takie zdanie to nie będzie żadnych, zbędnych ku**a, pytań.
- Bądź za pół godziny. Wstaw tylko jakiś karton zamiast tej szyby, żeby nie było widać rozpie****u, żebyś mi tu psów nie ściągnął.
Dwie godziny później miałem wyczyszczony samochód i wstawioną szybę. Bez żadnych pytań, dochodzenia co się stało. Mariusz spłacił przysługę sprzed kilku lat. Gdy jeszcze cokolwiek znaczyłem na tych obszczanych Szczecińskich ulicach wyciągnąłem jego siostrę z bajzlu, w którym gdyby została to skończyła by jako podrzędna kurewka w którymś z przygranicznych burdeli.
Wróciłem na kwadrat, otwarłem flaszkę wódki, wyskrobałem młynek i resztki z samarek. Nawet porcja z tego wyszła. Mając nadzieję, że to już koniec tego popie****onego dnia, a jutro będę miał okazję pooglądać się za jakimiś pestkami z normalniejszych źródeł.
Spokojem cieszyłem się do godziny 22:00, kończąc flaszkę usłyszałem pukanie do drzwi. Stop. Jeszcze raz. Kończąc flaszkę coś kilkukrotnie pie****nęło w moje drzwi generując taką ilość decybeli, że ciśnienie akustyczne spowodowało, że wazon na komodzie wpadł w dziwny rezonans, generując jeszcze bardziej wk***iający dźwięk.
- Ja pie***le, kogo niesie, pały za tego cielaka? Cielak? Pawełek? Jak mnie ku**a znaleźli?
Z szuflady wyciągnąłem jedyne co miałem do obrony w domu, pistolet gazowy który kupiłem sobie na wycieczce w Czechach, taka replika Glocka ale wyglądająca całkiem solidnie. Nawet noża nie miałem, wszystkie noże ceramiczne - to się do krojenia chleba nawet nie nadaje, a do obrony to równie głupi pomysł co ja bym głupio z tym w ręku wyglądał. Podchodzę po cichu do drzwi.
Światło zgasło, czuję cholerny ból w okolicy żeber, czuję dym o mocnym siarkowym zapachu, w głowie mi się kręci, co się stało? Ktoś dociska mi kolanem głowę do podłogi tak mocno, że czuję zgrzyt uginanych paneli podłogowych, drugi trzyma mi nogi, wbijając kolana w mięśnie, do mieszkania wchodzi kilka osób depcząc mi po plecach u***anymi w przyparkingowym błocie traperami. Otwieram szerzej oczy, nie wiedząc do końca czy to dzieje się naprawdę czy THC i tania wóda doprowadziły mój mózg do tego co nieuniknione, a ja po prostu wypie****iłem się na przedpokoju o kota, a mój umysł napie****a mi tu jakąś halucynację.
Otwieram oczy szerzej – policja i to z niezłym pie****nięciem.