R
Rider
Guest
Artykuł napisał - Jakub ŻulczykKim był Hunter S. Thompson?
20 lutego 2007 minęła druga rocznica samobójczej śmierci Huntera S. Thompsona, wybitnego prozaika, politycznego komentatora, sportowego dziennikarza i publicysty. Wielbiciela samodzielnego myślenia, alkoholi, broni palnej i narkotyków. Jednego z najwybitniejszych autorów XX wieku, który do dzisiaj nie doczekał się polskiego tłumaczenia. (Część książek jest już przetłumaczona i można kupić je w księgarniach.) przyp. red)
Kim był Hunter S. Thompson? Gdy próbuję wprowadzić kogokolwiek w jego postać, zaczynam od pytania: A widziałeś film “Las Vegas Parano”? To właśnie film Terry'ego Gilliama jest jedyną furtką w Polsce do zapoznania się z twórczością Thompsona. Jest to ekranizacja (bardzo dobra) jego najbardziej znanej książki, "Fear and Loathing in Las Vegas", a samego autora / jego alter ego Raoula Duke’a gra Johnny Depp. To nie jedyny film fabularny z tą szaloną postacią reportera w kapelusiku, przeciwsłonecznych okularach, w hawajskiej koszuli i z nieodłączną fifką do papierosa w zębach - już na początku lat 80. powstał "Where the Buffalo Roam", w którym w rolę dziennikarza wcielił się Bill Murray.
Thompson, zupełnie nieznany w Polsce, jest jednym z najbardziej znanych amerykańskich pisarzy. "Fear and Loathing in Las Vegas" wpisano na listę klasyki literackiej Barnes & Noble (największa amerykańska sieć księgarni), a on sam stał się ikoną kultury, będąc chyba jedynym dziennikarzem, na którego postaci były wzorowane co najmniej dwie serie komiksowe. Głównym bohaterem wydanej także w Polsce powieści graficznej Warrena Ellisa pt. "Transmetropolitan" jest Pająk Jeruzalem, odpowiednik Thompsona w przyszłości. Natomiast w pasku komiksowym "Doonesbury" pojawia się szalony Wujaszek Duke, z wyglądu i zachowania uderzająco podobny do Thompsona / Duke’a. Skąd to uwielbienie jego postaci przez autorów komiksów? Sprawił to z pewnością niepodrabialny styl życia i wizerunek dziennikarskiego prowokatora, działającego na granicy wolności słowa i prawa, a także jego ikoniczne zamiłowanie do środków odurzających i krzykliwego ubioru.
Przede wszystkim o wielkości Thompsona świadczą wspaniałe książki - halucynogenna podróż do kresu człowieczeństwa i Amerykańskiego Snu w "Fear and Loathing in Las Vegas", najtrafniejszy opis gangów motocyklowych w "Hell's Angels", demaskacja społecznych konsekwencji reaganomiki (polityka ekonomiczna za czasów prezydenta Ronalda Reagana) w "Generation of Swine" czy gorzkie, prawie że apokaliptyczne rozliczenie z nastałym po atakach na World Trade Center państwem strachu w "Kingdom of Fear".
Przepisując Hemingwaya
Hunter Stockon Thompson urodził się 18 czerwca 1937 roku w Louisville w stanie Kentucky. Nie można być tego jednak do końca pewnym, bo sam pisarz podawał różne daty urodzenia. Jako gówniarz często popadał w konflikty w prawem – niektóre z nich, takie jak zatarasowanie drogi szkolnego autobusu skrzynką na listy, opisał w swojej przedostatniej książce “Kingdom of Fear”. Pomimo tych wybryków, nauczyciel angielskiego określił go jako młodego geniusza.
Po skończeniu szkoły średniej (dyplom odbierał w więzieniu – odbywał tam sześciotygodniowy wyrok za włamanie), Thompson wstąpił do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych (USAF). To właśnie w wojskowej bazie Eglin na Florydzie miał miejsce jego pierwszy kontakt z dziennikarstwem. Zaczął współpracę jako dziennikarz sportowy z wydawaną tam gazetką “The Command Courier”. W tym okresie HST rozpoczął także na własną rękę gruntowną edukację w dziedzinie literatury. Był zafascynowany współczesnymi mu pisarzami – Ernestem Hemingwayem, Jackiem Kerouacem czy F. Scottem Fitzgeraldem. Jak sam twierdził, przepisywał na maszynie fragmenty swoich ulubionych powieści, aby wejść w rytm danej prozy. “Wielki Gatsby” Fitzgeralda oraz “Pożegnanie z bronią” Hemingwaya zostały podobno przepisane przez Thompsona w całości.
Pracował także dla magazynu “Time” jako kopista, ale w 1959 roku został zwolniony i postanowił szukać pracy na Karaibach. Tam powstała jego pierwsza powieść - "The Rum Diary", duszny od alkoholu opis karaibskiej rzeczywistości i bezsensownej, żmudnej, dziennikarskiej pracy, ewokujący zarówno najlepsze rzeczy Hemingwaya, jak i "Pod wulkanem" Malcolma Lowry'ego. To był jednak dopiero początek pisarskiej drogi Thompsona.
Piekielne Anioły, strach i obrzydzenie
W 1964 roku, zaliczając już współpracę z magazynem “The Nation”, Thompson podpisał lukratywny kontrakt z wydawnictwem Ballantine's Books na napisanie całej książki poświęconej tematyce gangów motocyklowych. W owym czasie Aniołowie Piekieł i im podobne bandy wywoływały histeryczne wręcz reakcje wśród porządnych obywateli, a media pełne były nierzetelnych, sensacyjnych i bzdurnych historii na ich temat. “Hell's Angels: The Strange and Terrible Saga of the Outlaw Motorcycle Gangs” z miejsca wzbiło się na szczyt listy bestsellerów “New York Timesa”. Książka łączy mnóstwo danych demograficznych i zasłyszanych anegdot z reporterską rejestracją rocznego okresu, w czasie którego Thompson podróżował na motocyklu razem z członkami gangu. Nigdy jednak nie przystąpił do Aniołów - jak sam mówił, byłby to zamach na autonomiczność i obiektywność opisu. Przyjaźń z nimi i tak skończyła się fatalnie, bo motocykliści skatowali pisarza domagając się udziału w zyskach z książki o nich. Pisarz oczywiście włączył to do swojej kształtującej się legendy banity, pozostającego poza prawem przestępcy i dziennikarskiego bandyty, który nie zna żadnych ograniczeń w opisie Ameryki (i nie tylko).
Ten wizerunek pielęgnują dwie kolejne, najsłynniejsze książki autora - “Fear and Loathing in Las Vegas” i “Fear and Loathing on the Campaign Trail”. Pierwsza z nich wyrosła ze zlecenia, które Hunter dostał od magazynu „Rolling Stone” – miał napisać krótką (250 słów) relację z wyścigów na pustyni niedaleko Las Vegas. Dziennikarz publikował kolejne materiały pod pseudonimem Raoul Duke (takie imię nosi właśnie postać grana przez Johnny'ego Deppa w filmie Gilliama). Według legendy podsyłał do redakcji ciągi niezredagowanych notatek i notorycznie zawalał terminy.
Fabułę książki zna chyba każdy, kto oglądał film - Raoul Duke i Dr Gonzo (alter ego Oscara Zeta Acosty, przyjaciela dziennikarza i autora książki "Autobiography of a Brown Buffalo", zaginionego w tajemniczych okolicznościach w 1974 roku) ma opisać wyścig koło Las Vegas. Para przyjaciół kompletnie jednak rezygnuje z obiektywnego sprawozdania z otaczającego ich, wspomaganego narkotykami szaleństwa, popadając w halucynogenny wir przemocy i szaleństwa.
Dzisiaj "Fear and Loathing in Las Vegas" to swoista definicja stylu gonzo (o którym za chwilę). Książka wydaje się być swoistą rozprawą Thompsona z tradycyjnymi technikami narracji w stosunku do narkotykowo rozpadającej się rzeczywistości, jak i rozliczeniem z ideałami Amerykańskiego Snu i falą kontrkultury lat 70. W nixonowskiej Ameryce, w której upadły wszystkie ideały, można mieć tylko złe tripy - wydaje się głosić powieść, której uniwersalność kryje się jednak w samym testowaniu granic rzeczywistości, linearności zdarzeń i poczytalności świata. Gdy się ukazała, “New York Times” nazwał ją najlepszą książką o dekadzie narkotykowej, zaś kolega Thompsona po fachu, dziennikarz i pisarz Tom Wolfe - palącym, epokowym wydarzeniem. Książka odniosła olbrzymi sukces i z miejsca obdarzono ją mianem kultowej.
Drugie dzieło z cyklu “Fear and Loathing” jest zapisem prezydenckiej kampanii pomiędzy Richardem Nixonem a George'em McGovernem. Narkotyczny, chaotyczny gonzo-język, którego Thompson używał w książce o Las Vegas zostaje wykorzystany również tutaj; jednak zamiast kreować szerszą wizję upadku amerykańskiego społeczeństwa, dziennikarz korzysta z niego, aby opisać mechanizmy rządzące polityką tego kraju. “Fear and Loathing on the Campaign Trail”, pomijając oczywiście jej wartości literackie i reporterskie, jest oceniana z perspektywy czasu jako jeden z najbardziej trafnych komentarzy na temat brudnego świata polityki.
Nasz własny obraz świata
Styl gonzo jest tożsamy z Hunterem S. Thompsonem i do dzisiaj pozostaje jego autorskim, literackim konceptem. Pisarz wyrósł z fali nowego dziennikarstwa, której prowodyrem był autor "Próby kwasu w elektrycznej oranżadzie" Tom Wolfe. Stworzył na własny użytek gonzo, nowy literacki podgatunek - styl opisu, który zakładał bezpośrednie uczestnictwo opisującego w wydarzeniach i ich prowokowanie, a nie tylko ich beznamiętną rejestrację. Reporter pisze o wydarzeniach z maksymalnie zsubiektywizowanej perspektywy i może naginać fakty, aby uzyskać mocniejszy wydźwięk całości. Thompson stworzył nowy rodzaj literatury non-fiction, w której zanegował wydawałoby się podstawową kategorię dziennikarską - obiektywność opisu. Jak sam powiedział: Jedyna rzecz, którą widziałem w życiu, która była bliska jakiejkolwiek obiektywności, to kamera wyłapująca złodziei w jakimś supermarkecie w Colorado. Mówiąc inaczej - Thompson zakładał, że jedynym warunkiem oddania prawdy o jakiejś rzeczywistości jest stuprocentowe nasze zaangażowanie w nią i opisywanie jej tylko z naszej własnej, subiektywnej perspektywy.
Nie ma żadnego innego obrazu świata poza naszym własnym - zdawał się mówić. Inna sprawa, że tak potężna osobowość jak Thompson nie mogła sobie pozwolić na klasyczną, dziennikarską nieobecność we własnych tekstach. Gonzo miało pozory chaotyczności, niedopracowania, pisarskiej indolencji - HST podtrzymywał w wywiadach, że pisze z reguły w stanie mocnego odurzenia narkotykowego i alkoholowego, a jeden rozdział "Fear and Loathing in Las Vegas" prawie w całości składa się z niezredagowanej transkrypcji magnetofonowej taśmy, którą Thompson zamiast tekstu rzekomo wysłał do redakcji. Jednak dzisiaj to wszystko wydaje się tak naprawdę bardziej pisarską pozą - pod jego fasadą kryje się dopracowany do granic, perfekcyjny warsztatowo styl i świadome przekraczanie granic dziennikarstwa i literatury. Jak powiedział potem jeden z jego przyjaciół: Thompson mógł mówić, że nie pamięta momentów, w których pisze, ale tak naprawdę potrafił ślęczeć godzinami nad jednym zdaniem.
Książki i artykuły Huntera sprawiły, że stał się ikoną kontrkultury i jej głównym dziennikarskim rzecznikiem. Wielu młodych ludzi starało się kopiować jego styl i pisania, i sposobu życia, a jak powiedział jeden z jego późniejszych biografów: Jeśli możemy winić Thompsona za coś złego, to za fakt, że na lokalnych zebraniach rady miejskiej zaczęła się pojawiać masa dziennikarskich nowicjuszy, którzy kompletnie nie umieli pisać, ale byli ubrani w hawajskie koszule i palili papierosy przez fifkę.
O 17 lat więcej
Niektórzy mówią, że w latach 80. sława Huntera S. Thompsona, wspomagana przez setki krążących o nim legend i anegdot, zaczęła przygasać. Nic bardziej mylnego. To fakt, że najbardziej znane historie pochodzą z lat 70. - np. wspomniane już pogłoski o jego nieprofesjonalizmie, za którym tak naprawdę krył się perfekcyjny pisarski warsztat. Stał się wtedy postacią niemalże mityczną - takie historie jak ta, że Thompson poleciał na kultową walkę Muhammada Alego z George'm Foremanem do Zairu, ale zamiast ją obejrzeć spędził czas w hotelowym basenie wypełnionym marihuaną, mogły powstać tylko o nim.
W latach 80. skupił się bardziej na dziennikarstwie sportowym, jednak ukazywały się również kolekcje jego mistrzowskich esejów i dziennikarskich tekstów, takie jak "Generation of Swine" (rozprawił się tam z yuppies, nazywając ich pokoleniem grubych portfeli i wątłych karków) czy "The Great Shark Hunt". Potem w latach 90. został publicystą portalu sportowej stacji telewizyjnej ESPN, a opublikowane tam artykuły zostały zebrane w książce "Hey Rube: Blood Sport, the Bush Doctrine, and the Downward Spiral of Dumbness Modern History from the Sports Desk". Jego ostatnim, wieńczącym karierę dziełem pozostaje "Kingdom of Fear" - kombinacja starszego i nowego materiału, pozostająca gorzkim rozliczeniem z USA w czasach wojny z terroryzmem (War on Terror), równie beznadziejnej i ulotnej co wcześniejsza wojna z narkotykami (War on Drugs).
Pomimo szczęśliwego życia, małżeństwa ze swoją sekretarką Anitą (która do dziś prowadzi z ich wspólnego rancza w Colorado bloga "The Owl Farm" oraz zarządza jego spuścizną) Hunter S. Thompson popełnił samobójstwo. 20 lutego 2005 roku pisarz odebrał sobie życie tak jak jego idol, Ernest Hemingway - wsadzając sobie lufę do ust i naciskając spust. W liście pożegnalnym napisał: Nigdy więcej gier, bomb, zabawy, chodzenia, pływania. 67 lat - to 17 lat po 50-tce, 17 więcej niż chciałem lub potrzebowałem.
Thompson żył na granicy, pisał z głębi serca i umysłu. Zawsze będzie pamiętany jako szukający za wszelką cenę prawdy desperat - prawdy, a nie formalnych pozorów dziennikarskiej obiektywności. Pytanie, czy nasze czasy zrodzą jeszcze kogoś takiego w okresie pozornego spluralizowania informacji, w okresie Web 2.0, a z drugiej strony w czasach coraz większej korporacyjnej kontroli? I jeszcze ciekawsze pytanie - co powiedziałby Thompson o Polsce AD 2007? I dlaczego do tej pory żadnej jego książki nie wydano po polsku?
My zachęcamy do czytania autora "Hell's Angels" na własną rękę. Pierwsza rocznica śmierci jest okazją równie dobrą jak każda inna - z tym, że smutniejszą.
http://relaz.pl/magazyn-artykul.php?id=818
Ostatnia edycja: