... meanwhile in Jamaica...
Czuję się odpowiedzialny. Czasami.
Dziś, żeby dać znać, że wino dotarło do etapu zlewania. I jest to bardzo ciekawy proces.
No i tak:
Zostało zlane wężykiem. Ciecz nadosadowa barwy mlecznożółtawej. Nieklarowna.
Kopytomierz kapilarny dał wskazanie koło 8 - 10 % płynnego zła. Złota. Koni.
Ogólnie to ja nie piję, żeby nie było. Ale tyle tego było rozlane po podłodze, że chyba wchłania się przez stopy. Bose. Bo lato. Gorąco, te sprawy.
Tu jak się spojrzy w OKO GONSHIORA:
Odfiltrowałem nieco przez torby ekstrakcyjne do haszu, co nie poprawiło klarowności, a jedynie zabarwiło mi sitka w tych siatkach na żółto. Bardzo barwi to winko przez ten kwiatowy pyłek. Wszystko - korek gumowy od balonu, sitka, koszulki letnie typu Ti-szyrt. Szkła chyba jedynie nie barwi, chociaż jeszcze nie wiem tego, bo nie widzę.
Stopy mówią mi, że smak jest lekko kwaskowaty. Cukier przerobił się cały, winko jest wytrawne. Wytrawione. Wystawne. Dry. Jest ono ciekawe i fajne. Aromat też jest ciekawy. Czuć w nim to, co było w środku oraz różne efekty koegzystencji składników w czasie.
Póki co niech sobie stoi jeszcze i osiada. I tak se siedzi. Horyzont rozkołysany:
A teraz Państwa opuszczę. Idę się przejść, przejechać albo położyć.
I sam jesteś, ku**a, pijany, palancie!
T.reX