To o czym piszesz to jakiś ekstremalny przypadek. Tak to jest z benzodiazepinami, że uzależniają. Branie alprazolamu (xanaxu) przy tego typu zaburzeniach nie jest raczej dobrym pomysłem... Uwierz mi, że ogarniam temat leków, bo chciałbym w przyszłości robić coś związanego z medycyną i nie wziąłbym silnych psychotropów, które uzależniają. To co biorę (sulpiryd) to bardzo łagodny lek, który nie uzależnia. Kiedyś zostały mi wypisane silne psychotropy, ale ich nie wziąłem. Po silne narkotyki też nie mam zamiaru sięgać, a zapalenie trawki jednorazowo lub raz na jakiś czas chyba grzechem nie jest i nic mi się od tego nie stanie. Boje się, że przez leki straciłbym wrażliwość, którą mam teraz (choć w życiu ona czasem przeszkadza np. kupując coś czasami zamiast się cieszyć to siadam i płaczę lub jestem smutny, bo myślę o tym, że jest może ktoś kto tego bardziej potrzebuje a jest mega biedny itp choć sam bogaty nie jestem i mam problemy z kasą...).dziwak, przeczytaj uważnie mój post, chcę Ci pomóc
Trochę się rozpiszę, ale znam kilka osób którzy mają czy mieli depresje, brali różne leki i dragi by to złagodzić, co w jednym przypadku doprowadziło do uzależnień od opiatów i stymulantów. Dlatego przeczytaj tego posta dokładnie, bo chociaż sam nie jestem żadnym terapeutą, to mam wrażenie że mam rację, trochę się na to nagapiłem, znam przypadki gdzie marihuana naprawdę pogłębiała deprechę, sam nigdy nie miałem żadnych zaburzeń, a nie raz gdy zapaliłem sam w parku, to potem bałem się komuś popatrzyć w oczy, bo sobie wkręcałem najróżniejsze jazdy. Ale nigdy nie pomyślałem o tym żeby zmieniać coś na siłę w moim mózgu, można wybrać jedną z dwóch dróg. Popracować nad sobą samemu albo brać fluoksetynę i być ci*ą która z metalu zacznie słuchać diskopolo.
Teraz coraz więcej osób chodzi do psychiatry, ale nie każdy ma czas lub pieniądze by naprawdę się wyleczyć, a nie zrobić ze swojego mózgu papki, i zmienić się na kogoś zupełnie innego niż byłeś do tej pory. Lekarz nie jest w stanie Ci pomóc jak sam sobie nie pomożesz, lekarz leczy schematem, który jest tragiczny w skutkach bez twojego zaangażowania.
Przytoczę tutaj przykład mojego przyjaciela, który miał sytuację prawię identyczną jak Ty. Trochę zaburzeń wrodzonych o których dowiedział się dopiero jak był dorosły, lekko patologiczna rodzina, niska samoocena, fobia społeczna, i jeszcze kilka chujowych doświadczeń które ogólnie wpłynęły na to że zgłosił się do psychiatry, bo był praktycznie wyprany z emocji. Żył tylko po to żeby żyć, brak celów, a nawet jak jakieś sobie obierał to szybko odpuszczał, bo coś mu stawało na drodze, za bardzo nikt się nim nie interesował bo niby normalny chłopak, ale w nikt nie wie co on naprawdę czuje.
Też tak masz albo miałeś?
Na pierwszym spotkaniu u psychiatry, stwierdzono pogłębiającą się depresję i fobię społeczną. Na początek porada żeby pracować nad sobą, zwiększyć kontakty z ludźmi itp. Nici z takich porad, skoro chłopak w dzień pracuje, weekendy spędza przed kompem bo nie ma przyjaciół którzy by go gdzieś zaprosili , czasem nawet wolał po całym tygodniu odpocząć niż gdzieś wychodzić.
Kolejna wizyta, bo nic się nie zmieniło. Lekarz jeszcze raz namawia na pracę nad sobą, ziomek próbuje, chociaż skutki są marne, bo jednym z objawów depresji jest *****e lenistwo, a przed kompem nic nie zdziałasz.
Kolejne przykre doświadczenie w życiu koleżki, ale lekarz dalej nic nie przepisał, więc ziomek zaczął szukać rozwiązania na własną rękę. Problem ze snem, przed którym leżał kilka godzin w łóżku, wymyślając czarne scenariusze dalszego życia zaleczył benzodiazepinami, które miały tylko pomóc na chwilę. Zaczynał od 2mg relanium przed snem, później dorwał Xanax po którym był bardziej rozgadany, dawki lecznicze naprawdę pomagały w nawiązywaniu kontaków, ale rano była zamuła, a co najgorsze nie chciał się od niczego uzależnić. Lekarz wypisał fluoksetyne, kilka tygodni i ziomek zaczął "patrzeć na oczy". Zaczęły się nowe przyjaźnie, imprezy na których był alkohol i nie rzadko dragi, popalał nie raz marihuanę, nie raz miał bad tripy, ale ta dobra faza dawała mu radość, dlatego ryzykował i palił często samemu co skutkowało ucieczkami przed czymś czego w ogóle nie było. Było lepiej ale co z tego jak chłopak zawsze chodził w dresie, a nagle zaczął słuchać diskopolo. Niby prozak mu pomógł ale też go zmieniał, przez co wrócił do benzo. Albo świrował że to na sen, albo kupował recepty od żuli. Lepiej klepało z alkoholem, przez co na na maksa się w to wkręcił, a wyjść z tego jest bardzo cięzko.
Kilkutygodniowy letarg na benzo przez co przy odstawieniu miał kompletne otępienie, np. przesypiał cały dzień, a w nocy nie mógł zasnąć.
Potem ktoś go poczęstował fetą - tak to było to, przeciwieństwo czasów które spędzał przed kompem. Niesamowita empatia, poznawał nowych ludzi, niczego się nie bał. Nie miał dostępu do dobrej fety, to znalazł metkata, przez co każde 12zł wydawał na acatar, oralnie słabo kopało to zaczeły się kłucia.
Depresja nie ustępowała, chyba że był na "czymś". Zaczął czytać hyperreal i zagłębiać się w ćpanie, bo tylko to dawało mu szczęście. Nie lubił być na trzeźwo, bo wracały stare wspomnienia, czego nie nawidził.
Dragi były drogie a On sam nie pracował, przez co szukał najtańszego u***ania, akodiny , kodeiny itp. W końcu dotarł do opioidów, najpierw przepłuczki z maku, potem tramale, kończąc na morfinie czy oksykodonie. Znajdywał to w koszach na leki w aptece, albo jakoś kombinował. Zdarzały się kradzieże, ale jakoś się wykręcił, mieliśmy nadzieję że jak pójdzie siedzieć to z tego wyjdzie, bo groźby przymusowym odwykiem czy wyrzuciem z domu nie skutkowały bo wiedział że to nie jest proste.
Otrząsnął się dopiero gdy wpie****ił się w to fizycznie, jak się nie naćpał to krew leciała mu z każdego otworu. Udało mu się z tego wyjść tylko dzięki interwencjom bliskich, którzy ogarneli co się dzieje.
Dopiero po tym wszystkim uświadomił sobie że ćpanie jest dobre, ale tylko na krótką metę.
Coś w nim zaskoczyło, przestał się zadręczać, jego schorzenia odeszły na bok. Zobaczył że są ludzie którzy są ciężko chorzy potrafią normalnie żyć, więc dlaczego on nie mógł przecież depresję da się wyleczyć.
Trafił na człowieka , który uświadomił go że skoro na dragach był towarzyski, potrafił nawiązywać kontakty i czuł szczęście, to na trzeźwo też może tak być.
Znalazł dziewczynę, nową pracę, zaczął chodzić na siłownie. To nie narkotyki mu pomogły, pomogły mu dobre rady, a przede wszystkim to że sam dał sobie pomóc. On akurat miał szczęście że ktoś komu ufał podał mu pomocną dłoń, inni tego nie uświadczyli przez co skończyli albo powoli się kończą.
Teraz tylko jara okazjonalnie ale tylko w dobrym nastroju, opanował bad tripy, jest zupełnie innym człowiekiem, chociaż dalej jest sobą, widać że jest szczęśliwy.
Może trochę odbiegłem od tematu, ale dzięki tej historii zrozumiałem że nie można brnąć w żadne leki ani narkotyki jeśli ma się problem, chyba że chcesz skończyć w trumnie albo na psychiatryku.
Mam nadzieję że to przeczytałeś i weźmiesz się za siebie, bo do tego żeby być szczęśliwym nie potrzeba w ch*j pieniędzy ani być atrakcyjnym.
PAMIĘTAJ ŻE WSZYSTKO JEST W TWOJEJ GŁOWIE, TO TWOJE ŻYCIE I NIE JESTEŚ GORSZY OD INNYCH, MOŻESZ ZADRĘCZAĆ SIĘ CAŁY CZAS I NIE ZAZNAĆ PRAWDZIWEGO SZCZĘŚCIA, A MOŻESZ POPROSTU UWIERZYĆ W SIEBIE I ZACZĄĆ ŻYĆ PEŁNIĄ ŻYCIA, NIE POTRZEBA DO TEGO NARKOTYKÓW.
W tym stanie lepiej nie pal, wyjdź na miasto i pracuj nad sobą. Poszukaj o tym książek, naprawdę nie pożałujesz gdy zrozumiesz prawdziwy SENS ŻYCIA, nie ten wciskany przez telewizje.
Przepraszam za offtop, ale czuję że mogę pomóc chłopakowi żeby nie zasilił w młodości psychiatryka, a jego sytuacja tylko do tego prowadzi w naszym po***anym kraju. Jak coś odezwij się na PW, mam nadzieję że Ci pomogłem.
Jestem w podobnej sytuacji co Twój przyjaciel, ja też nigdzie nie wychodzę zamulam non stop w domu przed kompem, nie mam przyjaciół, rodzinę tylko teoretycznie, a znajomych bardzo mało i też nigdzie mnie nie zapraszają.
Ogólnie to mi się wszystko tak jakby uaktywniło jak miałem 13 lat gdy zmarła moja mama ;/ już wiele lat od tego czasu minęło, ale jakiś ślad w psychice pozostał i nikt mi wtedy nie pomógł, byłem zostawiony sam sobie i samotny. To dobrze, że Twój kumpel wyszedł z tego cało, bo ćpanie to nie zabawa. To co piszesz o szpitalu psychiatrycznym to mam wrażenie, że demonizujesz. Póki co nikt mi nie proponował ani nie zmuszał, żeby tam iść, bałem się że tam trafię, ale lekarka mi powiedziała, ze jak na razie to nie ma takiej opcji. Przymusowo w psychiatryku mogą zamknąć jedynie jak stwarza się zagrożenie dla siebie lub innych. Więc mam nadzieje, że mi to nie grozi. Twój przyjaciel miał szczęście. Ja np. nie mam dziewczyny i jestem mega samotny, na początku się to wydaje fajne, ale potem nie. To, że Twój przyjaciel przerzucił się z metalu na discopolo może wynikało z tego, że metal odzwierciedlał jego uczucia a gdy one zniknęły potrzebował nowej muzy? Ja też jakiś czas temu przestałem słuchać metalu, przerzuciłem się na rocka i bluesa, bo bardzo ciężka muzyka źle wpływała na moją psychikę.
I dziękuję Ci, że to napisałeś i za chęć pomocy, bo w tym kraju straciłem wiarę w ludzi, że kogokolwiek to obchodzi. Problem polega na tym, że mi się nie da pomóc.
Pozdrawiam.
W poradni psychologiczno pedagogicznej wysyłają takiego młodego człowieka do psychiatry w celu zdiagnozowania, bo psycholog nie ma takich uprawnień. Rozumiem, że bronisz tego zawodu, bo sam go wykonujesz. To jest właśnie w tej grupie społecznej charakterystyczne - przerośnięte ego. Psycholodzy,terapeuci itp uważają się za wszechwiedzących i myślą, że mają wiedzę na poziomie specjalisty psychiatrii lub nawet większą. Nie wątpię, że wielu z nich przekracza swoje ambicje i bawi się w diagnozowanie, jednak mogę się tylko powtórzyć, że diagnozuje lekarz. Ja osobiście już żadnego psychologa nie odwiedzę z własnej woli. Mam ich wszystkich w dupie i "pomoc" którą oferują.Mój drogi dziwaku, wk***ia mnie ten zawód (jeden z 3, jakie mam) bo w Polsce jest on właściwie ch...warty i nikt się z nim nie liczy. Pisałeś, że jak nauczanie indywidualne byłeś załatwiać, to gadałeś z babką. Właśnie w poradni psychologiczno pedagogicznej diagnozuje się dzieci i młodzież. To czy diagnoza będzie trafna zależy tylko od umiejętności i doświadczenia badającego oraz jego wiedzy. Zresztą - są różne typy diagnoz i stąd różne typy osob ktore je wystawiają...(zaczynając od diagnoz psychofizycznych w domu dziecka, na diagnozie kierowcy pod kątem reakcji). Psychika to część bardzo trudna do zdiagnozowania i wszystkie świadomoe i nieświadome popędy mogą się ujawnić poprzez testy (np. projekcyjne), lub własnie rozmowę z kimś, kto Cię wysłucha. Znam lekarzy, którzy działają sztampowo, w tym psychiatrów i wiem jak to wygląda. Jesteś jeszcze mody i masz całe życie przed sobą. Przeczytaj uważnieto co napisał mjtox. Czasami depresyjnym włącza się autodestrukcja - tak jakby celowo chcieli się zapić lub zaćpać, celowo zejść na samo dno. To czy od tego dna się odbiją zależy od ich samych - nikt na siłę nikomu nie pomoże.
Trzeba mieć cel w życiu - po co żyć, jaki jest sens Twojego życia, co chcesz z nim zrobić - to pytania klucze, które mogą wyzwolić motywację. Są cele długodystansowe i krótkodystansowe, realne i nierealne - ważne abyś je uporządkował i zaczął działać sposobami, które wg Ciebie pomogą ten cel główny osiągnąć. Pomyśl, jaki cel mają np. zakonnice, wierzą w to, że są wybrane do "służenia bogu" i są szczęśliwe wszystkimi związanymi z nimi obowiązkami i pracą. Wiem, że może jesteś jeszcze młody i nie myślisz o życiu poważnie ale uwierz mi - dobrym celem i w sumie sensem życia jest stworzenie i utrzymanie rodziny, wychowanie dzieci - będziesz chciał realizować ten cel, będziesz miał motywację, żeby pracować, zarabiać pieniądze i przy okazji realizować cele które wymyślisz z rodziną np. wspólna wyprawa do disneylandu. Jeżeli wyniosłeś z domu dobre wartości, miałeś szczęśliwe dzieciństwo, to taki jest naturalny porządek rzeczy, dążenie do samodzielności finansowej i mieszkaniowej ( to może dać tylko praca i kwalifikacje, które zdobędziesz). Okres "tzw" studiów - między 19a 25 rokiem życia jest więc czasem na to, abyś zdobył umiejętności,które pozwolą Ci na rozpoczęcie samorealizacji swoich planów i celów.
Pozdrawiam.